niedziela, 10 stycznia 2016

Akt drugi

Akcja rozwija się trochę wolno. Dziś dłuższy rozdział. Następny mam też gotowy, nie wiem, kiedy go wrzucę, teraz udało mi się trochę pogrzebać w Wordzie, no ale sesja... :( Poprawiłam trochę kolor czcionki, żeby nie był za ciemny i usunęłam te ozdobniki kursywy itp. Chyba wyraźniej teraz. :)

*~*~*~*~*~*
Chwila obecna
— Tak, profesorze Snape, wiem — wydusiła, zamykając za sobą drzwi.
— A jednak się pani spóźniła — wytknął jej. — Dlaczego?
— Coś mnie zatrzymało — odparła spokojnie, przemierzając salę do swojego stanowiska, które znajdowało się w rogu sali, pod regałami, na których stały słoje wypełnione ingrediencjami potrzebnymi do eliksirów.
— Nie zamierza mi pani powiedzieć, co takiego panią zatrzymało?
— Nie  — odparła swobodnie.
Musiał wiedzieć, że nie pozwoli sobą pomiatać.
Ktoś we wnętrzu sali wydał taki odgłos, jakby miał zaraz zemdleć.
Hermiona zatkała usta ręką, nie dowierzając, że ktoś mógł tak otwarcie sprzeciwić się Snape’owi w jego sali i w dodatku nie bać się uszczerbku na zdrowiu. Prawie pisnęła, kiedy kobieta odwróciła się w stronę ich profesora, bo wtedy właśnie Hermiona mogła spostrzec, jak dziwne były jej oczy.
— Nie? — powtórzył jadowicie, dając jej ostatnią szansę na zmianę decyzji.
— Nie, nie czuję potrzeby, by się przed panem tłumaczyć, profesorze Snape, nie mam już szesnastu lat — wytknęła mu.
W tym momencie faktycznie ktoś zemdlał i Valaeish podążyła wzrokiem w stronę miejsca, z którego słyszała cichy jęk, a później głuchy łomot opadającego na podłogę ciała.
— Weasley, zabierz Longbottoma do skrzydła szpitalnego — warknął Snape. — Postaraj się nie zemdleć razem z nim po drodze. Reszta otwiera podręczniki na stronie trzysta siedemdziesiątej szóstej, uwarzycie dziś eliksir pieprzowy. Instrukcje na tablicy.
Valaeish przysiadła przy niewielkim biurku, obserwując, jak na długiej tablicy pojawiają się kroki, które należy wykonać, by uwarzyć eliksir. Nie zdziwiła się, widząc, że znalazło się tam niemal dokładnie to samo, co było w książce.
— Czy ktoś powie mi, przez kogo eliksir został wynaleziony? — zapytał nagle Snape.
Wszyscy skulili się nad swoimi kociołkami, jakby chcieli uniknąć zostania wywołanym do odpowiedzi. Jedynie jedna ręka wybiła się w górę, co nie umknęło uwadze Valaeish.
— Nikt? Może Potter? — zapytał jadowicie.
— Nie mam pojęcia, panie profesorze — mruknął.
— Jak zwykle, Gryffindor traci dziesięć punktów.
— Profesorze Snape — wtrąciła się Blackburn. — Wydaje mi się, że panna… — spojrzała na dziewczynę, szukając pomocy.
— Granger.
— Panna Granger wie.
Mistrz eliksirów posłał Valaeish spojrzenie, które mogłoby bez problemu kruszyć skały, ale nie ugięła się. Już chciał coś odwarknąć, kiedy Vala zwróciła się w stronę Hermiony:
— Panno Granger? Proszę bardzo.
— Eliksir ten wynalazł Glover Hipworth w roku…
— Wystarczy, panno Granger. Piętnaście punktów dla Gryffindoru — oznajmiła Vala.
— Już ją lubię — wyszeptała do Harry’ego Hermiona.
— Szybko się nią naciesz, bo wkrótce zginie w męczarniach — odparł cicho jej przyjaciel. — Spójrz na Snape’a, gdyby spojrzenie mogło zabijać…

— Koniec zajęć — oznajmił niespodziewanie profesor Snape. — Blackburn, zostajesz — fuknął w stronę asystentki.
— Widzisz? Mówiłem, że szybko ją rozszarpie — szepnął do Hermiony Harry.
Panna Granger rzuciła jedynie profesor Blackburn pokrzepiające spojrzenie, ale Valaeish nie wyglądała na przerażoną. Hermiona mogłaby przysiąc, że przez moment widziała, jak asystentka Mistrza Eliksirów walczy z kpiącym uśmieszkiem, a w jej oczach czaiła się niesamowita pewność siebie.
Snape odczekał, aż drzwi zamkną się za ostatnim uczniem, po czym przemierzył dystans dzielący go od Valaeish w trzech krokach. Zatrzymał się kilka centymetrów przed nią i mierzył wściekłym spojrzeniem.
— Co to miało być, Blackburn? — wysyczał przez zaciśnięte zęby.
— Sprawiedliwość w moim wydaniu, profesorze Snape — odpyskowała.
— Miałaś nie podważać mojego…
Nieoczekiwanie wycelowała palcem w jego pierś, dźgając go oskarżycielsko. Jej spojrzenie było pełne gniewu, mimo że twarz miała spokojną.
— Może gdybyś nie próbował poniżyć mnie już na początku zajęć, nie odzywałabym się przez ich resztę — wyrzuciła chłodnym, opanowanym głosem.
Był tak zaskoczony jej zuchwałością, że przez moment zabrakło mu słów. W dodatku czuł się nieswojo, kiedy mierzyła w niego wskazującym palcem, coś w jej spojrzeniu było tak odległego i nieuchwytnego, że oblał go zimny pot. Czułby się chyba lepiej, gdyby celowała do niego różdżką.
— Ta umowa powinna działać w obie strony, Snape — wyszeptała, odsuwając się od niego. — Chcesz próbować mnie złamać? Możesz od razu zacząć od cruciatusa, bo twoje słowa nie robią na mnie wrażenia.
Z tymi słowami energicznym krokiem wyszła z sali eliksirów, zostawiając Severusa Snape’a samego i pokonanego. Kiedy był już pewien, że został sam, a Valaeish nie wróci, pozwolił sobie, by przysiąść na brzegu biurka i odetchnąć głęboko. Po ich wczorajszej rozmowie nie spodziewał się takiego wybuchu.

— Odwołaj ją — zażądał, nie czekając na powitanie przez dyrektora.
— Severusie, czy panna Blackburn zachowała się wobec ciebie niestosownie? — zapytał uprzejmie Dumbledore.
— Ośmieszyła mnie przed całą klasą — warknął wściekły Snape.
— Zakładam, że był to odwet, nie atak, Severusie — zauważył dyrektor.
— Przybiegła na skargę? — zakpił Snape, zakładając ręce na piersi, ale Albus pokręcił głową, obserwując Mistrza Eliksirów znad okularów połówek.
— Nie widziałem dziś panny Blackburn — oznajmił obojętnie. — Najwyraźniej uznała, że cokolwiek między wami zaszło, między wami pozostać powinno.
Dumbledore uśmiechnął się, widząc niedowierzanie malujące się na twarzy Severusa. Najwyraźniej Valaeish miała zamiar wedrzeć się do życia Mistrza Eliksirów szturmem, przewracając na swojej drodze do góry nogami wszystko, co napotka.
— Nie będę potrafił z nią pracować, Albusie — powiedział ciszej Snape.
— Proszę tylko, byś dał jej szansę. Niczego więcej nie wymagam — odparł spokojnie Dumbledore.
— Jaką częścią planu jest dziewczyna? Jaką rolę dla niej przeznaczyłeś? I jaki ma to związek ze mną?
Dyrektor uśmiechnął się lekko.
— Severusie, mówiłem już, że panna Blackburn ma pomagać, kiedy ciebie nie będzie — zapewnił go. — Vala jest zdolną czarownicą i zna się na eliksirach jak mało kto. Gdybyś tylko zechciał poświęcić jej trochę czasu, mógłbyś oszlifować diament.
Snape nie odzywał się przez jakiś czas, szukając podstępu w działaniach Dumbledore’a. Ostatecznie skapitulował i spojrzał na niego, mówiąc:
— Dziewczyna ma odbarwioną tęczówkę i bliznę. Jest wychudzona, blada i wygląda, jakby nie spała dobrze od tygodni — zauważył, jednak Albus milczał, mimo że doskonale wiedział, co Severus miał na myśli. — Torturowano ją — bardziej stwierdził, niż zapytał.
— Severusie, nie sądzę, żebym był odpowiednią osobą do roztrząsania życia panny Blackburn — podjął ostrożnie Dumbledore. — Sam możesz ją o to zapytać.
— Nie uczyła się w Hogwarcie, pamiętałbym córkę Blackburna — kontynuował jednak niezrażony Snape. — Zapytałem o Durmstrang i Beauxbatons, ale również zaprzeczyła. Kim ona jest, Albusie?
— Sam odpowiedziałeś na to pytanie, córką Henry’ego…
— Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi — syknął młodszy mężczyzna.
— Ponownie odsyłam cię do panny Blackburn, Severusie — uciął kategorycznie Dumbledore, ale Snape nie miał zamiaru się poddawać.
— I co, Albusie, myślisz, że tak po prostu mi powie? — zakpił. — Skoro jej ojciec był śmierciożercą, musi wiedzieć…
— Wie — przerwał mu dyrektor. — I mimo tej wiedzy, nadal daje ci szansę, Severusie.

Valaeish nie miała czasu, by tego ranka przeczytać Proroka Codziennego, dlatego, gdy tylko w czasie przerwy obiadowej znalazła się w Wielkiej Sali, zajęła miejsce z nadzieją, że nie spóźniła się na sowią pocztę i niemal z ulgą złapała przesyłkę, która prawie spadła na talerz z ciastem dyniowym.
Starała się ignorować ciekawskie spojrzenia uczniów, tak samo jak Severusa Snape’a, który zajmował miejsce obok niej. Uznała, że najlepiej będzie zaczekać na jego ruch i nie prowokować kolejnych słownych utarczek.
— Panno Blackburn — odezwał się w końcu, zgodnie z jej przewidywaniami. — Zechciałaby pani pojawić się w sali eliksirów po przerwie?
— Oczywiście, profesorze Snape — mruknęła, nie odrywając wzroku od Proroka, kiedy drugą ręką próbowała trafić widelcem z ziemniakami do ust.
Tymczasem Ron z niedowierzaniem wpatrywał się w profesor Blackburn.
— Naprawdę postawiła się Snape’owi? I dała ci piętnaście punktów? — zapytał podejrzliwie. — I nadal żyje? A w dodatku z nim rozmawia? Wolne żarty.
Valaeish poczuła, jak zimna pętla zaciska się na jej wnętrznościach. Widelec upadł z cichym stukotem na talerz, a dłoń trzymająca Proroka zacisnęła się mocno na gazecie. Snape przyglądał się, jak twarz Blackburn zastyga w nieodgadnionym wyrazie. Nagle dziennik stanął w płomieniach. Vala odrzuciła go przed siebie, sięgnęła po różdżkę i szepnęła:
Finite.
Na jej życzenie płomienie zniknęły, a z nadpalonej gazety unosił się siwobiały dym. Valaeish wiedziała, że zwróciła tym samym uwagę przynajmniej połowy Wielkiej Sali, w tym samego Mistrza Eliksirów. Nagle przestała być głodna. Wstała i bez słowa ruszyła w stronę korytarza.
Severus zerknął na pierwszą stronę nadpalonego Proroka, z którego spoglądała z niego nieco zaskoczona twarz Valaeish. Zdjęcie musiało zostać wykonane jakiś czas temu, bo obecna na nim kobieta zdecydowanie nie była aż tak wychudzona, jednak jej pobielałe oko łypało na niego niepewnie, kiedy zaskoczona Vala mrugała i próbowała uciec z kadru.
„Dumbledore zatrudnia córkę śmierciożercy, strona druga”
„Czy Hogwart nadal jest bezpieczny? strona trzecia”
„Życie i zbrodnie Henry’ego Blackburna, strona czwarta”
„Valaeish Blackburn – kim naprawdę jest? strona piąta”
„Nowa asystentka Mistrza Eliksirów i życie w ucieczce, co ma do ukrycia? strona szósta”
Snape podążył wzrokiem za odchodzącą asystentką. Najwyraźniej za Blackburn ciągnęło się coś więcej niż źle kojarzone nazwisko. To dziwne, że nie słyszał o niej wcześniej. Teraz jednak stała się obiektem plotek i domysłów.
— Myślicie, że to Snape ją tak zdenerwował? — zapytał Ron, wpatrując się w odchodzącą profesor Blackburn.
— Czytałeś dziś Proroka, Ron? — mruknęła Hermiona. — Jestem pewna, że Rita Skeeter wypisała mnóstwo oszczerstw na jej temat.

Vala postanowiła, że najlepiej będzie, jeśli tym razem nie wystawi cierpliwości Snape’a na próbę i po prostu zaczeka na niego w sali eliksirów. Chcąc zająć czymś czas do momentu pojawienia się przełożonego, oglądała ingrediencje znajdujące się w szczelnie zamkniętych słojach.
— Eliksir rozpaczy, panno Blackburn. — Usłyszała niespodziewanie od strony drzwi, ale nawet nie drgnęła, spoglądając na oczy ropuchy łypiące na nią zza szkła. — Potrafi go pani uwarzyć?
Vala zacisnęła palce na ramionach, nawet nie wiedziała, kiedy założyła ręce na piersi.
— Warzenie tego eliksiru jest zakazane, profesorze Snape, a jego receptura jest silnie strzeżona — powiedziała tak cicho, że przez moment miała wrażenie, że mógł jej nie usłyszeć.
— Nie jest to odpowiedzią na moje pytanie, panno Blackburn — powiedział szorstko Severus, przechodząc w stronę swojego masywnego biurka.
— Potrafię — przyznała po chwili ciężkiego milczenia.
— Jak każdy szanujący się potomek śmierciożercy? — zapytał, chcąc przetestować jej cierpliwość.
Już raz, przy obiedzie, dała się wyprowadzić z równowagi, kiedy spojrzała na tytuły z pierwszej strony Proroka Codziennego.
— W takim razie pan pewnie mógłby go uwarzyć z zawiązanymi oczami — odparowała pustym głosem, po czym pokręciła głową i westchnęła ciężko. — Przepraszam, nie powinnam, profesorze Snape — powiedziała spokojnym głosem i odwróciła się ku niemu, pozwalając swoim rękom opaść wzdłuż ciała. — Odpowiadając na pańskie pytanie, tak, Henry zmusił mnie, bym nauczyła się go warzyć.
Snape zarejestrował, że nazywała swego ojca po imieniu. Najwyraźniej nie żyli w dobrych stosunkach. Poczuł dziwne uczucie ulgi, ale nadal zastanawiał się, czy faktycznie wiedziała, że to on był tym, który zamordował Blackburna w czasie Pierwszej Wojny.
— Zatem uwarzy pani eliksir przebudzenia, panno Blackburn.
Vala skinęła krótko głową, wybrała miedziany kociołek, który zalała wodą i w milczeniu ustawiła go na palniku. Następnie, ku zaskoczeniu Snape’a związała wysoko włosy i sięgnęła po kły węża. Severus mógł zauważyć, że blizna, która znikała przy oku i nie było jej widać na policzku, ciągnęła się dalej, ukryta we włosach, ale nie skomentował tego faktu. Obserwował, jak w skupieniu Vala ścierała kły węża na drobny proszek. Kiedy skończyła, wycelowała różdżką w stronę regału, nawet na niego nie patrząc, i po chwili mieszek ze składnikiem standardowym sunął w jej stronę w powietrzu. Blackburn złapała zioła niemal intuicyjnie, nie poświęcając im szczególnej uwagi. Snape z uznaniem zauważył, jak płynne były jej ruchy, ale nie miał zamiaru chwalić Vali. Jeszcze zanim woda zawrzała, Blackburn wrzuciła starte kły węża do kociołka. Mistrz Eliksirów już chciał ją zrugać za nieuwagę, jednak zauważył, że kątem oka obserwowała to, co działo się w kociołku, mimo że odmierzała właśnie cztery porcje składnika standardowego. Odczekała, aż eliksir zabarwił się na jasnokremowy kolor, po czym w odstępach trzydziestu sekund wsypywała kolejne porcje ziół. Sięgnęła po chochlę, ale odłożyła ją blisko kociołka, bo do jej ręki przywędrował właśnie słoik z ususzonymi żądłami żądlibąka.
Przeszedł za nią, chcąc sprawdzić, jak zareaguje, kiedy spróbuje ją rozproszyć, ale Valaeish całkowicie ignorowała jego obecność. Kolejnymi niewerbalnymi zaklęciami odsyłając składniki na swoje miejsca. Snape uśmiechnął się kątem ust, lubił, kiedy ktoś dbał o porządek na stanowisku pracy, zaraz jednak przybrał neutralny wyraz twarzy, nie chcąc, by pomyślała, że uśmiech mógł zwiastować jakąkolwiek oznakę sympatii z jego strony.
— Nie zmiażdżyła pani składników w moździerzu — zauważył krótko.
— Eliksir będzie silniejszy, jeśli składniki nie będą zmiażdżone, profesorze. Zakładam, że pan o tym wie — odpowiedziała w skupieniu. — Dlatego starłam kły — oznajmiła.
Sześć żądeł znalazło się w kociołku i Vala wymieszała zawartość trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a później lekko machnęła różdżką nad naczyniem. Eliksir zmienił barwę na ciemnozieloną.
— Za osiem godzin wywar będzie gotowy, profesorze. Powinien mieć barwę szmaragdowozieloną i pachnieć trochę jak mokra ziemia — poinformowała.
— Nieźle, profesor Blackburn — mruknął. — Ale z tym eliksirem poradziłby sobie nawet Longbottom — sarknął, a Vala zrozumiała, że to jego sposób na pochwałę. — Mówiłaś, że chcesz prowadzić zajęcia uzupełniające?
— Tak, panie profesorze — przyznała zaskoczona. — Właściwie myślałam o zajęciach dodatkowych, mogłabym poszerzać umiejętności tych, którzy byliby tym zainteresowani.
Snape uśmiechnął się i Valaeish nie potrafiła stwierdzić, czy był to uśmiech pobłażliwy czy może pełen pogardy. Jedno było pewne, nie wierzył w to, by ktokolwiek chciał przyjść.

Obudziła się wczesnym rankiem, zdziwiona, że przespała jak kamień całą noc. Dawno nie czuła się tak wypoczęta. Może to sam fakt spania w wygodnym łóżku sprawił, że się wyspała? Właściwie nie pamiętała już kiedy mogła położyć się na odpowiednio twardym materacu i przykryć się niedziurawą kołdrą.
Rozczesując włosy, spojrzała w swojemu odbiciu w oczy, nie odznaczały się już ciemnymi cieniami, które wcześniej widocznie się pod nimi rysowały. Uśmiechnęła się słabo do swojej wiernej kopii. Czy gdyby nie matka i Dumbledore, poszłaby w ślady ojca i dziś stała po stronie Voldemorta? Zamyśliła się, rozważając, jak ktoś dobrowolnie może zdecydować się na opowiedzenie się po stronie tak bardzo przepełnionej złem.
Wybrała się na śniadanie, postanawiając, że tym razem nawet nie zerknie do Proroka. Severus Snape, będący najprawdopodobniej w niespotykanie dobrym humorze, powitał ją skinieniem głowy. Odpowiedziała tym samym, nie chcąc psuć tego milczącego rozejmu.
Zajęcia z Puchonami i Krukonami minęły niespodziewanie szybko. Co prawda w ciągu jednych zajęć i jeden i drugi dom stracił po sześćdziesiąt punktów, ale Vala postanowiła się nie wtrącać.
Severus najwyraźniej postanowił całkowicie ignorować jej obecność, co Vala przyjęła z pewnego rodzaju ulgą. Z drugiej strony to, że traktował ją jak powietrze, mogło zwiastować kłopoty, ale nie chciała bawić się w przepowiednie. Musiała robić to, co do niej należało. Nic więcej.
— Panna Blackburn, jak mniemam? — Usłyszała, przechodząc w stronę pokoju nauczycielskiego.
Zamrugała, oglądając się przez ramię.
— Tak, a pan jest pewnie…
— Rhys Russell — przedstawił się, sięgając po dłoń Valaeish, by złożyć na jej wierzchu lekki pocałunek.
Vala zareagowała lekkim rumieńcem, bo jeszcze żaden mężczyzna nie przywitał jej w ten sposób. Z trudem powstrzymała nerwowy chichot, niepewnie cofając dłoń, na której nadal czuła ślad jego ust.
— Profesor obrony przed czarną magią? — wydusiła, wpatrując się w miodowe oczy mężczyzny niemal równego jej wzrostem.
Rhys Russell miał niesamowicie przystojną twarz, na której widać było lekki zarost, który, podobnie jak jego włosy, miał kolor przywodzący na myśl dojrzałe zboże. Valaeish przez moment miała ochotę jeszcze bardziej zmierzwić ten artystyczny nieład na głowie profesora, ale natychmiast powściągnęła te myśli. Rysy miał ostre, uśmiech szczery i miły, a w oczach tańczyły wesołe ogniki.
— Mam nadzieję, że zostanę na tym stanowisku nieco dłużej niż rok — powiedział, śmiejąc się cicho. — Słyszała pani o klątwie, która podobno ciąży nad tą posadą? — Uśmiechnął się szerzej i, nim Vala zdążyła odpowiedzieć, kontynuował: — I wystarczy Rhys.
— W takim razie proszę mówić mi Vala — powiedziała, odwzajemniając uśmiech.
— Valaeish, piękne imię, ma korzenie słowiańskie, prawda? — zagadnął, wskazując ruchem kierunek, w którym zmierzała; najwyraźniej zamierzał jej towarzyszyć.
— Szczerze mówiąc, to nie mam zielonego pojęcia — przyznała bez cienia skruchy, uśmiechając się wesoło. — To tylko imię.
— Ach, Vala, nie tylko, nie tylko — zaśmiał się perliście. — W imionach drzemie wielka moc. Widzisz, „Rhys” znaczy „entuzjazm”. — Puścił jej oko.
Uniosła lekko brwi. Faktycznie nie szło przypisać mu lepszego imienia.
— A Valaeish? — zapytała z czystej ciekawości.
— Nie tak łatwo, Vala! Nie tak łatwo. Chętnie opowiedziałbym ci…
— Panno Blackburn. — Głos Snape’a mógł zwiastować wyłącznie kłopoty.
— Witaj, Severusie, w humorze, jak zawsze — zauważył nieco uszczypliwie Rhys.
W odpowiedzi Mistrz Eliksirów posłał mu tylko mordercze spojrzenie.
— Przypominam pani, że nie jest tu pani na wakacjach — fuknął, spoglądając na nią badawczo. — Za pięć minut w sali eliksirów.
Vala wymieniła z Rhysem nieco zagubione spojrzenie, wzruszyła bezradnie ramionami i zawróciła w kierunku lochów. Severus wyjaśnił jej pokrótce, jakie eliksiry i w jakich ilościach ma przygotować dla Zakonu Feniksa. Bez zbędnych uszczypliwości Vala zabrała się do pracy, całkowicie się na niej skupiając.
Snape przyglądał się temu, z jakim oddaniem poświęcała się warzeniu kolejnych eliksirów. Taki układ mu odpowiadał, on milczał, ona również. Przynajmniej nie wchodzili sobie w drogę. Oczywiście marzył o tym, by zostało tak do końca, ale wiedział, że któregoś dnia Blackburn zacznie kłapać swoim niewyparzonym jęzorem. Już raz pokazała, że nie da sobą pomiatać.

Wszystko byłoby w najlepszym porządku, gdyby nagle nie poczuł rwącego bólu w przedramieniu. Zacisnął zęby, wygaszając ogień pod kociołkiem, ale Vala niczego nie zauważyła. Powiedział jej, że ma sama dokończyć warzenie tego, co zaplanowali na ten dzień i, nawet nie będąc pewnym, czy go usłyszała, po prostu wyszedł.

środa, 6 stycznia 2016

Akt pierwszy

Pomyślałam, że wrzucę od razu pierwszy rozdział (krótki, ale na studiach średnio z czasem :( - ale za to przy takiej długości będę mogła wrzucić coś częściej!). Przypominam, że w prologu są ważne informacje. ;)

*~*~*~*~*~*

Tydzień wcześniej
— Nie zgadzam się, Albusie — warknął Snape, wstając gwałtownie. — Nie zgadzam się, słyszysz?
Dumbledore oparł się pewniej o oparcie swojego dyrektorskiego fotela i splótł palce, oparłszy łokcie na podłokietnikach.
— Dlaczego, Severusie? — zapytał zmęczonym głosem.
— Bo jestem w stanie poradzić sobie sam — odszczeknął natychmiast. — Nie potrzebuję niańki.
— To nie niańka, Severusie — powiedział tym samym spokojnym głosem starszy czarodziej. — To ktoś, kto ma cię zastępować, kiedy… kiedy będziesz zajmował się czymś innym. Kiedy nie będzie cię w Hogwarcie.
— Nie pozwolę, by ktoś mieszał się do tego, w jaki sposób wykładam zajęcia, Albusie — oponował, chociaż wiedział, że znajdował się na przegranej pozycji.
Jeśli Dumbledore do czegoś dążył, zawsze musiał to osiągnąć.
— Boisz się, że to podważy twój autorytet — wytknął mu dyrektor.
— Co? — wyrwało mu się, kiedy niemal uznał, że niedosłyszał.
— Twój autorytet, Severusie. Martwisz się, że go stracisz — powtórzył twardo.
Snape nie odzywał się przez moment, zaciskając usta w wąską linię i pięści, kiedy wściekle wpatrywał się w przełożonego. Odetchnął ciężko, zanim zdecydował odezwać się ponownie:
— Faktycznie uczniowie mogliby uznać to, że będę mieć za asystenta byłego ucznia, ale…
— Panna Blackburn nie uczyła się w Hogwarcie, Severusie — przerwał mu Dumbledore.
Szok malujący się na twarzy Snape’a sprawił, że Albus z trudem powstrzymał się od lekkiego uśmiechu. Wiedział, że wygrał.
— Więc to kobieta? — zapytał cicho.
— Tak, czy coś nie w porządku?
— Nie, po prostu… — urwał, kiedy sens tego, co powiedział wcześniej Dumbledore do niego dotarł. — Zaraz, powiedziałeś Blackburn?
— Dokładnie tak.
— Blackburn był śmierciożercą.
— Zgadza się, Severusie. Panna Blackburn jest jego córką.

Dwa tygodnie wcześniej
— Valaeish, moja droga, dawno cię nie widziałem — powiedział Dumbledore, uśmiechając się blado.
Średniego wzrostu kobieta posłała mu zmęczone spojrzenie.
— Profesor Dumbledore — mruknęła, skłaniając lekko głowę w geście powitania. — Czekałam, aż się pan odezwie.
— Och, w to nie wątpię — zagadnął, ruchem dłoni zapraszając, by usiadła.
Spojrzała niepewnie na fotel. Przez chwilę wyglądała, jakby biła się z samą sobą, aż w końcu usiadła sztywno, nie pozwalając sobie na to, by się oprzeć.
— Jak życie? — zapytał jeszcze mężczyzna.
— Jak widać — odparła machinalnie, uśmiechając się nieco nieszczerze. — Raz tu, raz tam, wszędzie nie dłużej niż tydzień.
— Dużo podróżujesz — stwierdził, chociaż dobrze znał powód jej częstego przemieszczania się.
— Można tak powiedzieć — mruknęła, opuszczając wzrok.
Dumbledore poczuł ukłucie smutku, kiedy spojrzał na jej wyświechtaną, zszytą w kilku miejscach szatę.
— Dlaczego mnie pan wezwał? Domyślam się, że… czas na spłatę długu — powiedziała z braku lepszych słów.
— Wolałbym to nazwać prośbą o pomoc, panno Blackburn. Ale tak, chodzi o dług. Chciałem zaproponować pani stanowisko asystenta Mistrza Eliksirów — powiedział spokojnie.
Przez kilka długich chwil obserwował jej reakcję. Jeśli to możliwe, zesztywniała jeszcze bardziej, niemal każdy jej mięsień był w pełni napięty, a ona wbiła wzrok w przestrzeń, zaciskając mocno usta.
— Asystenta? — powtórzyła niepewnie.
Dumbledore kiwnął krótko głową.
— Tak — potwierdził, pozwalając, by oswoiła się z tą informacją.
— Co należałoby do moich obowiązków? — zapytała po kilku boleśnie długich chwilach milczenia, w czasie których dyrektor myślał, że kobieta po prostu wstanie i wyjdzie bez słowa.
Niemal odetchnął z ulgą.
— Cóż, od czasu do czasu poprowadziłabyś zajęcia za Severusa Snape’a… — Widział, jak skrzywiła się na dźwięk jego nazwiska. — Profesor Snape nie jest już śmierciożercą…
— Czyżby? — wydusiła kpiąco, zaciskając dłonie tak mocno, że Dumbledore myślał, że Valaeish skutecznie przebiła sobie skórę. — Przepraszam, profesorze Dumbledore — wyszeptała zaraz. — Domyślam się, że moja rola nie ograniczy się jedynie do prowadzenia kilku zajęć — powiedziała cicho.
— Zawsze wiedziałem, że sprytna z pani czarownica. — Uśmiechnął się Dumbledore. — Cóż. Musisz wiedzieć, że Severus jest naszym podwójnym agentem w szeregach Lorda Voldemorta. Zdarza się, że musi uczestniczyć…
Wiem na czym polegają spotkania śmierciożerców — przerwała mu nieco ostrzej, niż zamierzała.
— Nie śmiałbym tego kwestionować, Valaeish…
— Vala, po prostu Vala, profesorze Dumbledore — powiedziała, siląc się na słaby uśmiech. — Wie pan, że nie przepadam za pełnym imieniem.
W odpowiedzi dyrektor uniósł lekko kąciki ust, skinąwszy głową.
— Ale masz rację, twoja rola miałaby być… potrzebujemy kogoś, kto wkupi się w łaski Severusa — oznajmił nieco ponuro. — Kogoś, kto go będzie pilnował, dbał o niego, kiedy wróci ze spotkań, tym bardziej, jeśli Voldemort go ukarze.
Valaeish przełknęła głośno ślinę, czując nieprzyjemną gulę w gardle. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co znaczyło słowo „ukarze”. Na moment zacisnęła oczy, oddychając głęboko, by się uspokoić.
— Czy chcesz, żebym… — nie potrafiła tego wymówić.
— Nie, Vala — odparł spokojnie. — Chcę, żebyś się z nim zaprzyjaźniła.
— Zaprzyjaźniła — powtórzyła, uchylając powieki. — Rozumiem. Dlaczego ja?
— Cóż. Nie będę ukrywał, że szukałem kogoś, kto będzie miał podobne przeżycia co Severus. Lepiej będziesz umiała go zrozumieć — oznajmił rzeczowo, pochylając się lekko w krześle. — Chcę, by potrafił ci zaufać. By w twoim działaniu nie widział kolejnej części planu mającej zniszczyć Voldemorta. Musi myśleć, że twoje działania są szczere i bezinteresowne, Vala.
— Nawet jeśli miałabym go oszukiwać? — Dumbledore przytaknął jedynie ruchem głowy. — I nawet jeśli szczerze go znienawidzę, mam grać?
Nie zdążył odpowiedzieć, bo do gabinetu dyrektora weszła Minerwa McGonagall. Valaeish poczuła ucisk w żołądku. Musiał wiedzieć, że profesor transmutacji się zbliżała i nie zdąży odpowiedzieć na zadane pytanie. Jak wygodnie, pomyślała jeszcze, zanim przywitała się z kobietą.
— Profesor McGonagall, miło w końcu panią poznać — powiedziała, siląc się, by jej głos nie brzmiał obojętnie.
— Ciebie również, drogie dziecko. Albus wiele o tobie opowiadał. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? — przywitała się Minerwa.
— Skądże, mówiłem właśnie pannie Blackburn, że Severus może być wyjątkowo trudnym człowiekiem — powiedział, posyłając jej znaczące spojrzenie.
Minerwa westchnęła.
— Cóż, do Severusa potrzeba będzie morza cierpliwości — przyznała.
— Vala, jeśli się zgodzisz… profesor McGonagall będzie Gwarantem.
Poczuła, jak wszystkie jej wnętrzności krok po kroku zamarzają. Otworzyła szeroko oczy, nie wierząc w to, co słyszała. Miała złożyć Przysięgę Wieczystą?
— Nie ufasz mi — wyrwało się z jej gardła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
— Ufam. Po prostu muszę być pewny.
Kalkulowała chłodno swoje położenie. Cóż, na szali miało zostać położone jej życie. Możliwe, że słusznie. Prawdopodobnie była to Dumbledore’owi winna. Wzbierała w niej wściekłość, tym mocniej, kiedy zdawała sobie sprawę, że właściwie nie miała innej opcji, jak po prostu się zgodzić.
— Zgoda — wydusiła, wiedząc, że jeszcze zdąży tego pożałować. — Możemy to mieć już za sobą? — zapytała cicho, bojąc się, że gdyby starała się mówić głośniej, jej głos by zadrżał, zdradzając niepewność.
Wstała, wygładzając postrzępioną oraz połataną w kilku miejscach szatę. Jakby nie patrzeć, życie w Hogwarcie może nie być aż takie złe, prawda? Będzie miała dach nad głową, wypłatę, posiłki. To zawsze jakaś stabilność. Jakaś szansa na to, że życie w ciągłej ucieczce stanie się przeszłością.
Niechętnie podała Albusowi rękę, wpatrując się w jego oczy.
— Valaeish Blackburn — zaczęła Minerwa. — Czy przysięgasz…

Wieczór wcześniej
Wieczorem, kiedy wreszcie zdążyła dotrzeć do zamku i pobieżnie się rozpakować,  było już dawno po uczcie, ale nie czuła się na siłach, by cokolwiek zjeść. Kiedy tylko pomyślała o przysiędze, która złożyła, jej prawa dłoń łaskotała nieznacznie. Dumbledore był mistrzem w swoim fachu, idealnym strategiem, mistrzem planowania. Może i wydawał się miłym staruszkiem, ale jego wyrachowanie świadczyło zupełnie o czymś innym. Vala wiedziała, że siedemnaście lat temu nie pomógł jej zupełnie bezinteresownie. Wiedziała, że prędzej czy później będzie zmuszona, by spłacić swój dług.
Bo Albus Dumbledore właśnie tak działał. Pomagał, by ludzie byli mu coś winni. Tak jak Severus była tylko pionkiem na szachownicy. To od dyrektora zależało, czy ktoś przeżyje czy nie.
Nawet nie zdała sobie sprawy, kiedy nogi zaprowadziły ją pod gabinet profesora Snape’a. Vala tylko cudem nie zgubiła się w trakcie drogi przez zimne lochy. Może byłoby jej łatwiej, gdyby uczyła się w Hogwarcie. Zacisnęła zęby i zapukała trzykrotnie, czekając na odpowiedź. Kiedy niski, zmęczony głos oznajmił, że może wejść, niepewnie pchnęła drzwi, czując, jak jej serce łopotało w niepewności. Miała tylko nadzieję, że nie zarumieniła się jak pierwszy lepszy przerażony uczniak.
Severus Snape, choć nie potrafił się do tego przyznać, z niecierpliwością oczekiwał, aż młoda Blackburn przekroczy próg jego gabinetu. Kiedy tylko weszła, zamykając za sobą drzwi, Snape natychmiast zmierzył ją chłodnym spojrzeniem. Miała na sobie długą, ciemnofioletową szatę przewiązaną w pasie, czarne buty za kostkę, a na piersi spoczywał sekretnik zwisający z szyi na srebrnym łańcuszku. Poza tym była zdecydowanie niezdrowo chuda. Kiedy przesunął wzrokiem do jej twarzy, zamarł. Jedną tęczówkę miała niebieską, drugą całkowicie białą i pierwsze pytanie, jakie uformowało się w jego głowie, to konieczność zapytania o fakt, czy nie była przypadkiem na to oko ślepa. Na nosie i policzkach miała niewiele piegów, a pod dużymi oczami wykwitały dwa nieładne cienie. Nos miała niewielki, podobnie ułożone w uśmiechu usta, które, choć długie, nie były pełne, bo dolną wargę miała szerszą od górnej. Ponadto przez jej brew przy pobielałym oku przechodziła cienka blizna i Snape wiedział już, że kolor tęczówki musiał być wynikiem jakiejś paskudnej klątwy. Ciemnobrązowe włosy panny Blackburn sięgały ramion, były lekko zmierzwione, jakby dopiero co wróciła z podwórza, na którym mocno wiało. Mimo że jej drobna twarz wyglądała młodo, w ciemnych włosach mógł dostrzec srebrne nitki siwiejących włosów.
— Dobry wieczór — przywitała się spokojnie, wyginając usta w lekkim uśmiechu. — Valaeish Blackburn, miło poznać…
— Profesorze Snape, panno Blackburn — przerwał jej, wybijając tym samym z rytmu. — Dumbledore nie przysłał pani, by się spoufalać, prawda? — zapytał cicho.
Uśmiech zniknął z jej twarzy, zastąpiony powątpieniem. Severus Snape niemal szyderczo się uśmiechnął, ale Valaeish niemal natychmiast się zreflektowała, uśmiechając się ponownie. O, nie, nie tym razem, Dumbledore, pomyślał Snape, nie dam się nabrać na twoje gierki.
Vala poczuła, jak coś ciężkiego i zimnego zsuwało się w dół jej przełyku. Miała ochotę po prostu wyjść, zapadając się pod ziemię i udając, że nie istniała… ale… przysięga. Oczywiście. Musiała znaleźć sposób, by się do niego przebić.
Widziała, że czarne oczy obserwowały uważnie każdy jej ruch, niemal jakby ich właściciel był gotowy do tego, by bronić się przed gradem klątw w każdej chwili. Severus Snape był niemal tak chudy jak ona – do tej pory nie sądziła, że to możliwe – wyższy od niej o jakieś pół głowy. Jego twarz poznaczona była zmarszczkami i chociaż nie wyglądał na takiego, który mógłby być od niej starszy o więcej niż piętnaście lat, to jego mroczny wyraz twarzy zdecydowanie go postarzał. Włosy miał czarne i proste, Vala myślała, że może nawet trochę przetłuszczone, ale postanowiła nie komentować tego faktu. Poza tym jej uwagę przykuł duży, zgarbiony nos.
Uśmiechnęła się z trudem. Pal licho pierwsze wrażenie, wyrzuciła sobie w duchu.
— Oczywiście, panie profesorze. — Skinęła krótko głową. — Jak pan sobie życzy.
Przez ułamek chwili miał taką minę, jakby właśnie go spoliczkowała. Najpewniej spodziewał się jakiegoś kontrataku. Ale nie dała mu tej satysfakcji. Nadal stała przy drzwiach, czekając, aż zaprosi ją, by usiadła, jednak szybko zorientowała się, że próbował ją złamać i zaproszenie nie miało nigdy paść.
— Ustalmy kilka spraw — oznajmił szorstko. — Przez pierwsze zajęcia będzie pani jedynie obserwować moje metody nauczania. — Kiwnęła krótko głową. — Nie toleruję spóźnień. — Ponownie kiwnęła głową. — Nie życzę sobie żadnych uwag, które mogłyby podważyć mój autorytet wśród uczniów. Moje słowo jest ostateczne, panno Blackburn. Mówię to, bo jeśli odziedziczyła pani charakter po ojcu…
— Szczerze wątpię — powiedziała spokojnie, choć jej dłonie zacisnęły się mocno, dlatego schowała je za plecy, udając że je splata.
Nie mogła mu pokazać, jak bardzo zabolała ją ta uwaga.
Snape uśmiechnął się paskudnie.
— Proszę mi nie przerywać, panno Blackburn.
— Oczywiście, profesorze — przytaknęła cicho.
— Będę pani zostawiał materiał do przerobienia z uczniami w czasie moich… nieobecności — oznajmił ozięble. — Najpierw jednak wolałbym określić, czy w ogóle nadaje się pani do pracy z młodzieżą. Chciałbym, żeby przygotowała pani kilka eliksirów pod moim okiem.
— Jak pan sobie życzy. Postaram się nie przeszkadzać — powiedziała usłużnie, czując, że ma dość tej rozmowy.
— To wszystko, panno Blackburn.
Snape spojrzał w znajdujące się na biurku pergaminy, najwyraźniej uznając rozmowę za skończoną. Valaeish odwróciła się na pięcie, chcąc opuścić chłodny gabinet, ale profesor odezwał się ponownie.
— Panno Blackburn, pytanie. Durmstrang?
— Nie — odparła, zatrzymując dłoń na drzwiach.
— W takim razie Beauxbatons?
— Nie — powtórzyła ponownie i, nie czekając na kolejne pytanie, opuściła jego gabinet.

Dumbledore, mówiąc, że Snape jest trudnym człowiekiem, nie powiedział jej całej prawdy.

Prolog

Cześć! Jestem Vimo i daaawno nie blogowałam. Zobaczymy, czy jeszcze daję radę. Zawsze lubiłam pisać fanfiki, szczególnie lubię pairing SS/HG, ale stwierdziłam, że HG jest trochę dla Seva za młoda. ;) Dlatego poszłam na kompromis i chcę zobaczyć, czy coś ciekawego wyjdzie, jeśli napiszę SS/OC! :D No.
WAŻNE: to AU, akcja dzieje się w czasie trwania szóstej części, ALE Snape nadal jest nauczycielem eliksirów (nigdy nie lubiłam Slughorna...), reszta mniej-więcej tak samo. Poza tym w filmie Beauxbatons to szkoła żeńska, a Durmstrang męska, ale trzymam się w tym wypadku książkowego kanonu i obie to szkoły koedukacyjne.
Mam nadzieję, że Was zaciekawię, buziaki! :*

PS aha, byłabym wdzięczna za feedback, dawno nie pisałam i każda rada jest na wagę złota. :)

*~*~*~*

— Słyszeliście? Snape ma mieć asystenta — oznajmił Ron, wkładając niemal całą czekoladową żabę do ust.
Mieli jeszcze kilka chwil, nim ich szósty rok w Hogwarcie zacznie się na dobre, dlatego oglądali plany zajęć na najbliższy semestr. Harry wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk irytacji, opadając na sofę w pokoju wspólnym Gryfonów.
— Jakby eliksiry nie mogły być jeszcze gorsze — mruknął. — Przecież ze Snape’em da radę wytrzymać wyłącznie padalec jego pokroju…
— Harry! — żachnęła się Hermiona. — Jak możesz! Nawet nie widziałeś tej osoby. Mógłbyś się powstrzymać przed zbędnymi komentarzami — wytknęła, na co jej przyjaciele wywrócili jedynie oczami, wymieniając później strapione spojrzenia.
— Snape’a też nie chciałaś oceniać pochopnie — przypomniał jej Ron.
— To ciekawe, że ten stary nietoperz się na to zgodził — wtrącił Harry. — To pewnie jakiś jego kolega, śmierciożerca, czy coś.
— Jestem pewna, że Dumbledore nie wpuściłby do Hogwartu kogoś nieodpowiedniego — powiedziała twardo Hermiona, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo. — Powinniście mu zaufać. A teraz chodźcie, spóźnimy się na ceremonię przydziału.

Harry uważnie rozglądał się po stole nauczycielskim, skutecznie ignorując przydział kolejnych uczniów do poszczególnych domów. Najwyraźniej nie był w tym sam, bo inni młodzi czarodzieje również starali się dojrzeć, jak wyglądał asystent Severusa Snape’a. Niestety miejsce po prawicy Mistrza Eliksirów pozostawało puste.
Harry syknął, czując, jak Hermiona szturcha go w bok.
— Słuchasz w ogóle, co mówi Dumbledore? — warknęła pouczająco.
— …dlatego profesor Blackburn pojawi się dopiero na jutrzejszych zajęciach, będzie pomagać profesorowi Snape’owi, a ponadto prowadzić zajęcia uzupełniające z eliksirów, jeśli zajdzie taka potrzeba. — Albus spojrzał wymownie na Severusa, który teatralnie przewrócił oczami, a jego usta ułożyły się w bezgłośne „idioci”. — Ponadto będzie czasem prowadzić za niego lekcje — poinformował dyrektor. — A teraz wsuwajcie!
Na półmiskach pojawiły się przygotowane przez skrzaty potrawy i nikt specjalnie nie myślał już o asystencie, który miał pracować razem ze Snape’em. Hermiona nie bała się samej obecności takiej osoby, ale zastanawiało ją to, dlaczego Dumbledore uznał, że Mistrz Eliksirów będzie potrzebował czyjejś pomocy. Może oznaczało to więcej zadań dla Zakonu? Wiedziała, oczywiście, że Snape był ich szpiegiem po stronie Voldemorta i że czasami musiał udawać się na spotkania śmierciożerców. Fakt, to było całkiem logiczne. Mógł znikać na kilka dni, a życie w Hogwarcie musiało toczyć się dalej. Ktoś musiał go zastępować w czasie nieobecności.
— …a jeśli Snape sobie nie radzi? — wyrzucił Ron, zastanawiając się, co powinien następnie nałożyć na duży, okrągły talerz.
— Och, nie bądź niemądry, Ronaldzie — fuknęła Hermiona, a później ściszyła głos. — To chyba oczywiste, że jego asystent będzie zastępował go podczas gdy on…
— …będzie mordował mugoli na przyjęciach dla śmierciożerców, tak, Hermiono, to oczywiste — sarknął Harry.
— W ogóle jeśli Dumbledore myśli, że ktoś chciałby chodzić na dodatkowe zajęcia… — zaczął ponownie Ron, ale nie dane mu było dokończyć.
— Ja bym chciała — warknęła Hermiona, czym wzbudziła rechot przyjaciół. — Jesteście okropni.

Następnego ranka czekały ich dwie godziny eliksirów, czekając pod odpowiednią salą, i nie mogli się doczekać, by poznać asystenta Snape’a. Na te zajęcia nikt nigdy nie śmiał się spóźniać, ale wszyscy i tak przyszli wcześniej z nadzieją, że zobaczą profesora Blackburn wcześniej. Zawiedli się niesamowicie, gdy weszli do wychłodzonej sali i okazało się, że w środku czekał na nich jedynie profesor Snape.
— Może nietoperz już ją zabił, a jej szczątki pływają w jakichś słojach — szepnął do Harry’ego Ron, za co został zdzielony po głowie przez stojącą obok Hermionę.
Severus Snape nie zdążył się jednak odezwać, bo drzwi nagle otworzyły się z rozmachem, wpuszczając do środka podmuch chłodnego powietrza i zdyszaną osobę. Harry przez moment zastanawiał się, kto mógł być aż tak nierozsądny, ale kiedy tylko spojrzał na wykrzywioną w grymasie nienawiści twarz Mistrza Eliksirów.
— Zajęcia zaczynają się równo o godzinie dziewiątej, panno Blackburn… — wysyczał, wpatrując się w nią.
Przez salę przeszedł szmer odwracających się osób i pomruki zdziwienia.
Hermiona wpatrywała się w profesor Blackburn z szeroko otwartymi ustami.

Asystentem Snape’a… była kobieta?